Wszystko jakieś takie nie wiem
Walczyłam z tym, naprawdę. Długo i zawzięcie. No ale wymiękam już. Sił ani ochoty nie mam już na udawanie, że nic się nie dzieje. I chyba czas najwyższy przyznać (chociażby przed samą sobą), że mi po prostu na Jego punkcie odbiło. Fiu bździu ewidentne mam. I to nie jest jakaś tam wiosna, jakieś motylki w brzuchu... Przecież od dawna nie mam już 20 lat. Ale coś mi jednak głowę (i chyba nie tylko) zaprząta.
Nie chcę nazywać tego jakimś wyższym uczuciem. Chociaż sama już do cholery nie wiem co mi się stało. Może jednak coś czuję?
Wiem na pewno, że nie jest mi obojętny. I że mi na Nim zależy. I że chcę Jego obecności. Jakiejkolwiek.
I chciałabym, żeby wiedział co myślę i czuję (ha! a jednak!) ale jednocześnie nie chcę mu tego mówić. Nawet nie chcę dawać tego po sobie poznać. Takie typowo babskie NO DOMYŚL SIĘ, NOOO! :D
Nie, nie ma mowy! Nie powiem Mu nic na ten temat. Boję się, że zepsułoby to naszą relację, a to by mnie na pewno cholernie bolało.
On ma rodzinę, ja za 5 miesięcy biorę ślub... Nie wspominając już o tym, że żyjemy jakby w dwóch odległych od siebie światach. No i co najzabawniejsze - widzieliśmy się jedynie na zdjęciach i ekhm filmikach. Wszystko to razem sprawia, że czuję jakbym się sama trzymała we friendzone. Ba, nawet w myślach boję się wystawić nos poza swoją strefę komfortu psychicznego. Ale tak właśnie musi pozostać - inkoguto.
Takie codzienne rozmowy przez ponad rok potrafią jednak mocno wejść w głowę i dziś kiedy Go nie ma właśnie to do mnie dociera. Dociera do mnie, że każdego ranka chcę przeczytać Jego powitanie, zaśmiać się z Jego żartu i rozczulić się nad Jego słodko zmarszczonymi brwiami na zdjęciu... Ewa twierdzi, że jest między nami jakaś więź i chyba ma rację, bo po takim czasie dwoje ludzi jednak się chyba do siebie w jakiś sposób przywiązuje. A ja na pewno się do Niego przywiązałam. I wcale nie chcę się odwiązywać.
Wiem, odbiło mi.
Ale co robić?! No co robić?!