Co tu się...?
Znalazł mnie skubany na Twitterze. I najpierw z partyzanta obczajał kiedy ja jeszcze nie wiedziałam, że jestem obczajana - sam mi się przyznał. Potem polubił jakiegoś mojego tweeta więc mu też coś zalajkowałam - no bo odebrałam to jako takie 'cześć' więc odmachałam, bo mnie rodzice kultury jednak jakiejś nauczyli. I myślałam, że na tym koniec, ale nieeeeee...
Za dwa dni pod kolejnym tweetem zapytał czy może mnie zaobserwować. Zgodziłam się, bo czego tu zabraniać?
No i się tak obserwujemy. I rozmawiamy w wiadomościach prywatnych. No i oczywiście, że na tym nie koniec, bo przecież nie byłby sobą gdyby nie naszedł mnie w pracy. Nie wiedział gdzie pracuję od naszego rozstania, ale że bystry jest to po dwóch moich nieświadomych wskazówkach się domyślił.
No i wszedł tak sobie do mnie jak w kwietniu 2014 roku. Uśmiechnięty i z głową podniesioną.
Aczkolwiek teraz byłam chyba bardziej zestresowana niż wtedy. No bo jednak 3,5 roku ze sobą spędziliśmy choć w ukryciu przed resztą świata. Kolejne 3,5 roku udawaliśmy, że się nie znamy. Przez te 3,5 roku próbowaliśmy o sobie zapomnieć. A może tylko ja próbowałam, bo jak widać On szukał ze mną kontaktu. Ale DLACZEGO I PO CO to już nie potrafi mi wyjaśnić.
Być może te 3,5 roku było nam potrzebne by emocje opadły i żebyśmy teraz mogli pogadać jak starzy znajomi? Mam nadzieję, że tylko o to chodzi, bo ja to tak właśnie odbieram... Jako oczyszczenie między nami atmosfery. W każdym razie ja na nic więcej się nie piszę. Może kiedyś jakaś wspólna kawa. Nic poza tym. Nie stać mnie już na jakąkolwiek głębszą relację z tym facetem. Wszak wtedy poszłam za głosem rozsądku. Nie mogę teraz tego spieprzyć. O nie.